Do wieczora czekaliśmy, aż ktoś się zatrzyma. Nawet pojawiły się jakieś autostopowiczki, po drugiej stronie drogi. Pomachaliśmy sobie, a chwilę później dziewczyny zniknęły w jakimś samochodzie. Nam udało się zatrzymać starego Volkswagena "ogórka". Jechał nim młody Niemiec i chętnie zabrał nas ze sobą. Z Tinem, który przyjechał na wakacje do Norwegii, jechaliśmy przez dwa dni z zawrotną prędkością 40 km/h. Mijały nas wszystkie samochody. Pod górę zwalnialiśmy tak bardzo, że byliśmy przekonani, iż trzeba będzie go pchać. Tak dotarliśmy do pierwszego postoju. Miejsce było przepiękne. Środek lasu, widok na ośnieżone szczyty gór i jeziorko, tylko komary cięły jak szalone. Zaintrygowała nas drewniana budka, która stała w środku naszego obozowiska. Okazało się, że za jednymi drzwiami jest prysznic, a za drugimi toaleta. Natrysk był jeszcze w budowie, ale toaleta była sprawna.
Tino, zapalony wędkarz, przygotował dla nas ryby. Ryby, których nigdy nie lubiłam. Tym razem było inaczej. To przepyszne mięso, samo rozpływało się w ustach, a ja z wielką radością zjadłam dwie duże porcje. Rano ruszyliśmy dalej. W końcu dotarliśmy do Mo i Rany. Tu pożegnaliśmy się z Tinem, ale wcześniej wymieniliśmy e-maile.
W dalszą drogę wybraliśmy się autobusem, kierując się do Nesny.