Pożegnaliśmy naszego kierowcę i zaczęliśmy się zastanawiać gdzie rozbić namiot. Norweska pogoda i tym razem nas nie rozpieszczała. Zaczęło padać i zrobiło się zimno. W takim deszczu nie było mowy o rozkładaniu namiotu. Dotarliśmy do dworca kolejowego. Wewnatrz ukazał się nam zaskakujący widok. Było prawie jak w domu. Sofy, biurko, regały na których leżały darmowe przewodniki i mapy Norwegii. Byliśmy głodni, mokrzy i zmarznięci. Nasza radość nie miała końca, kiedy odkryliśmy, że w toaletach z kranu płynie gorąca woda. Wzięliśmy "kąpiel", ubraliśmy czyste i suche ubrania. Zjedliśmy kolację i położyliśmy się na sofach. Chyba przysnęliśmy. Po jakimś czasie na dworcu zrobiło się gwarno. Podróżni witali się z nami jak ze znajomymi. Byliśmy zaskoczeni, ale z uśmiechem odwzajemnialiśmy uprzejmości. Przyjechał pociąg, a ludzie zniknęli. Już się nam wydawało, że nikt się nie zjawi, a tu wchodzi człowiek ubrany jak komandos i oznajmia, że musi zamknąć dworzec. Padł na nas "blady strach". Na zewnątrz była taka ulewa, że nawet pod zadaszeniem, nie zostałoby na nas suchej nitki. Pan "komandos" stał z groźną miną, patrzył na nas i nic nie mówił. Napięcie rosło. W końcu... z uśmiechem powiedział, że możemy zostać na noc, zamknie budynek, a rano go otworzy. Zostaliśmy sami , mając cały dworzec do dyspozycji. Rano obudziła nas zapowiedź pociągu. Niestety, deszcz jak padał, tak padał. W takiej ulewie, łapanie stopa nie było nam w głowie. Szybka decyzja i siedzieliśmy w pociągu do Trondheim. Tu pogoda dopisała. Zrzuciliśmy z siebie grube ubrania. Dominik został na dworcu, a ja wybrałam się na szybkie zwiedzanie miasta i poszukiwanie banku.
Łapanie "okazji" w Trondheim, to zły pomysł, więc kupiliśmy bilety do Stjordal. Jadąc pociągiem podziwialiśmy piękne widoki.
W Stjordal musieliśmy odnaleźć trasę E6. Czekał nas "mały" spacer z wielkimi plecakami. Od stacji do głównej drogi był kawałek. Kiedy w końcu do niej dotarliśmy, słanialiśmy się ze zmęczenia. Nasze plecaki były naprawdę ciężkie. Po krótkim odpoczynku, zabraliśmy się za łapanie stopa. Nikt nie chciał się zatrzymać, ale wszyscy radośnie machali do nas. Zlitował się nad nami starszy Norweg, który po drodze częstował nas gorącą kawą z termosu i wspominał czasy, kiedy sam podróżował autostopem. Tak dotarliśmy za Grong. Przemiły starszy pan, wysadził nas na rozdrożu za miastem i pojechał w swoją stronę.