Założenie było takie, że przemieszczamy się autostopem, z południa Norwegii na północ i trzymamy się trasy E6. Tego wieczoru próbowaliśmy złapać stopa, ale szło nam kiepsko. Nikt nie chciał nas podwieźć nawet na obrzeża miasta... Środek metropolii, zbliża się noc, a tu nie ma gdzie rozbić namiotu. Co było robić? Spojrzeliśmy na mapę, wybraliśmy miejscowość i kupiliśmy bilety na pociąg do Gjovik.
Dotarliśmy tam w środku nocy i jak na złość zaczęło padać. Znaleźliśmy miejsce na nocleg. W strugach deszczu, po ciemku, na jakiejś polanie w lesie, rozkładaliśmy nasz "przenośny domek". Rano owa polana, okazała się stokiem narciarskim. Deszcz nie przestawał padać. Po dwóch dniach zebraliśmy mokry namiot i ruszyliśmy dalej. Tym razem szczęście nam dopisało. Zabrał nas młody Norweg, który mieszkał w Lillehammer. Po krótkim postoju, na zwiedzanie olimpijskiego miasteczka, ruszyliśmy dalej.
Tym razem z Turkiem - jak nam się wydawało - który prawie wcale nie mówił po angielsku. Ów Turek, okazał się być Irakijczykiem, z samochodem w którym nie działał prędkościomierz, były słabe hamulce, a on sam zachowywał się dziwnie..
Byliśmy odrobinę przerażeni. Wysokie góry, fiordy, przepaście i ... samochód, który w każdej chwili mógł się rozsypać. Widoki przepiękne, ale i strach w oczach. Tak oto po paru godzinach stresu, cało i zdrowo dotarliśmy do Oppdal.